2011 Lublin Krzysztof Kolberger wspomnienie

Wspomnienie o Krzysztofie Kolbergerze

 

W tym tygodniu tj. 7 sierpnia w niedzielę, niemal na półmetku Międzynarodowego Festiwalu Organowego odbywającego się po raz XV w kościele pw. Św. Rodziny minie dokładnie osiem miesięcy od śmierci Krzysztofa Kolbergera – aktora, który przez wiele ostatnich wakacyjnych sezonów gościł z występami w lubelskiej świątyni.

 

Od 1991 roku artysta zmagał się z rakiem nerki, jednocześnie bardzo aktywnie pracując jako aktor i reżyser. Przypomnijmy, że choroba zaatakowała go, gdy z nowotworem bezskutecznie walczyła jego siostra. Wtedy właśnie postanowił, że mottem jego życia stanie się służba innym. Mimo cierpienia jeździł po kraju z poetyckimi recitalami, przyjeżdżał z nimi także do Lublina.

 

Jako wybitny artysta wiedział, że poezja to doskonała odtrutka na trudy codziennego dnia. Wyzwala o­na w słuchaczach własne emocje, własne refleksje. Tym samym przypomina o wolności wewnętrznej każdego człowieka, pośrednio o godności , czyli o najważniejszych wartościach, które
ludzie posiadają niezależnie od pełnionych funkcji, zarabianych pieniędzy, wykształcenia. (Od lat więc w sercach lublinian umacniał poczucie własnej wartości.)

 

Warto przypomnieć, że do podjęcia tej szczególnej misji przyczynił się także 13 grudnia 1981 r – tj.
dzień ogłoszenia stanu wojennego. Tamtego dnia Krzysztof Kolberger – pomimo bezwzględnego zakazu występów artystycznych pod groźbą aresztowań – stawił się w jednym z warszawskich kościołów by recytować wiersze Miłosza. Wyjaśniał później, że postąpił tak z poczucia odpowiedzialności, ponieważ był już na ten występ umówiony. Ale recytacja słów „W mojej ojczyźnie,
do której nie wrócę…”dała mu nieoczekiwanie silne poczucie wspólnoty ze słuchającymi go warszawianami.Złamała w nim też chęć do ucieczki z Polski (planował ją z ówczesną żoną Anną Romantowską).

 

Znane było zamiłowanie Kolbergera do poezji romantycznej. Np. w 2009 r. w kościele pw. Św.
Rodziny deklamował poezję Juliusza Słowackiego. Zapewne do dziś bywalcy Międzynarodowego Festiwalu Organowego mają w pamięci ciszę jaka zalegała w świątyni pod wpływem wzruszenia wzbudzonego przez recytującego aktora. Jeszcze w zeszłym roku deklamował w Lublinie poezję Słowackiego i Mickiewicza. Wcześniej odczytywał tu wielokrotnie Tryptyk Rzymski Jana Pała II, a także poezje Zbigniewa Herberta. ( Przyznawał się, że słynne „dialogi” Papieża – Polaka z wiernymi były dla niego wzorcem kontaktu z widownią.)

 

W Lublinie na letnich środowych koncertach organowych w kościele św. Rodziny pojawił się dzięki zaproszeniu dyrektora festiwalu Roberta Grudnia. Mimo walki z chorobą, zapamiętamy go jako
eleganckiego, opanowanego artystę, który do końca zachował pogodę ducha.

 

 

Pytania do p. R. Grudnia:

 

Jakie wrażenie zrobił na Panu Krzysztof Kolberger podczas pierwszego spotkania? Co spowodowało, że zaprosił go Pan do współpracy i do udziału w Lubelskim festiwalu?

 

Intrygował mnie od co najmniej dwudziestu lat, jego aktorstwo, głos. Czasem spotykałem go podczas festiwali teatralnych, ale byłem wstanie zamienić tylko kilka zdawkowych zdań. Myślę, że miał charyzmę, podobnie jak Jan Paweł II, który swoją klasa w jakiś sposób odbierał innym chęć do wcześniej przygotowanych przemówień – opowiadała o tym m.in. Anna Seniuk. Paraliżowały mistrzowskie aktorstwo, charakterystyczna barwa głosu. Zawsze mówił pełnymi zdaniami, kończył rozpoczętą myśl. Wiedziałem, że wraz z Krystianem Zimmermanem , po jego zwycięstwie w konkursie Chopinowskim jeździli po Śląsku z koncertami poetycko – muzycznymi. Miałem nadzieję, że uda
się go namówić do podobnej współpracy w Lublinie. Festiwal trwał od kilku lat, ale kiedy zacząłem zapraszać znanych aktorów, nastąpił zwrot. W 2002r.zaproponowałem recytacje kilku wierszy Karola Wojtyły. W kolejnym roku Krzysztof czytał już Tryptyk, z którym wystąpiliśmy 35 raz

 

II.

Jak p. Kolberger czuł się wśród naszej publiczności?

 

Czy była więź między nim a słuchaczami?

 

Ludzie bardzo go lubili. Gdy występował, ten jeden z największych lubelskich kościołów był wypełniony po brzegi. Na Kolbergera przychodziło nawet 2000 osób. Zdarzał się, że dostawialiśmy pięćset krzeseł. Na świecie nie ma czegoś takiego. Spotkania z poezją odbywają się kameralnie, w
sali bibliotecznej. W dużych halach można poezje jedynie popularyzować. Tymczasem Kolberger wywoływał w ludziach takie skupienie, że nie oglądali się na sąsiada, nie szeptali uwag na bieżąca. Z boku było widać twarze skierowane tylko w stronę aktora. Był reżyserem teatralnym i znał wartość ciszy. Potrafił więc zwrócić uwagę, gdy np. hałasowały dzieci. Nauczył swoich słuchaczy w
Lublinie, bez względu na wiek, skupienia.

 

* Dlaczego chciał tu powracać? Co te koncerty wnosiły do jego życia, a może też do jego działalności artystycznej?

 

W Lublinie bardzo się wzruszał. To było niesamowite, że poezję wobec 2000 osób mógł tutaj mówić szeptem. To się nie zdarza. Przyznał, że jest zaskoczony. W 2009 r. po recytacji Słowackiego
wyznał publiczności „Bardzo dziękuję Państwu za skupienie, to niesamowite”. Był małomówny, więc ta uwaga była tym bardziej cenna.

 

Nie miał siły z powodu choroby, ale te koncerty go mobilizowały. Nie potrzebował pieniędzy – był bogaty, miał apartament w Warszawie. Ale opiekująca się nim lekarz – Dr Ewa Hutnikiewicz z Krynicy Zdrój nawet go zachęcała. Na co dzień bez siły, po koncercie jeszcze długo był aktywny, pił herbate, rozmawiał.

 

Kolberger był współautorem książki „Odnaleźć dobro”
Marzanny Graff – Oszczepińskiej, mówiącej o osobistym spotkaniu z prawdziwym dobrem tkwiący w każdym człowieku. Ten fakt mówi o szlachetności charakteru p. Krzysztofa. Proszę podzielić się z nami kilkoma szczegółami z relacji z p.Krzysztofem, któreuchronią nas przed wytworzeniem sobie zbyt „lukrowanego „wspomnienia o wielkim artyście scen polskich.

 

No cóż, na pewno nie była „lukrowana” jego rzeczywistość ostatnich lat. Po załamaniu zdrowia w 2005 r. z powodu raka trzustki , żył –jak mówił – na słoikach. Odpowiednie dawki żywności, lekarstw, nieustanny kontakt z lekarzem, który z kliniki w Krynicy telefonicznie instruował go, że konieczne są np. gotowana marchewka, buraczki. W jakiejś wiosce dostał wskazówkę, że musi mieć rybę w folii, zamiast podawanego tam sznycla. Życie w nieustannym wyczerpaniu, o­n nie był w stanie powiedzieć twierdząco czy weźmie udział w koncercie. Natomiast ja zawsze potwierdzałem, ponieważ Kolberger jeszcze kwadrans przed występem się wycieńczony, ale nagle, jak w zegarku, ubierał się, wewnętrznie mobilizował i grał. Ta sytuacja się powtarzała, także w Lublinie, gdzie o­nkolodzy widząc jego stan, mówili , że jest to człowiek umierający. Nie boi się Pan ryzyka…

 

* Jakie jest najbardziej dla Pana znaczące wspomnienie o p. Kolbergerze?

 

Zaskakiwało mnie jak szybko i jak dużo zyskiwał fanów. W 2008 r. po koncercie w kościele pw. Św. Rodziny, podczas którego recytował Herberta sprzedał 80 egzemplarzy swojej książki „Przypadek –
nie przypadek”. To był ogromny sukces.. Ale proszę sobie wyobrazić, że rok później w 2009 r , po koncercie w Lublinie sprzedał ich aż 120 . To ewenement w skali światowej. Nasz ostatni występ odbył się 11 listopada 2010r. Dzwonił do mnie z Anią Romanowską na Wigilię i Nowy Rok. Zmarł 7 stycznia w szpitalu..

 

* W tym roku obchodzi Pan 25- lecia pracy twórczej. Co Kolberger wniósł do Pańskiego życia? W jaki sposób wpłynął na Pana jako dyrektora i artystę, oraz na człowieka?

 

Mogłem wzorować się na jego profesjonalizmie. Był bardzo wymagający wobec siebie. W pracy nie szedł na kompromis, tzn, jeśli uważał, że coś do siebie w scenariuszu idealnie nie pasuje – muzycznie czy poetycko –to lepiej z tego w ogóle zrezygnować. Był perfekcjonistą, dbał o szczegóły. Chociaż, gdy nasza współpraca trwała już kilka lat, pozwalaliśmy sobie na trochę improwizacji.

 

Byłem dosyć odważny, aleKolberger dopingował mnie swoją postawą, żeby być sobą. Zawsze koncentrował się na pracy, a nie na tym co inni powiedzą. Sumując koncerty i podróże to spędziłem z nim non stop około 360 dni. Chłonąłem jego logiczny sposób myślenia i wyrażania się, widziałem jak poważnie traktował ludzi. Pamiętam jak mówił, że człowieka naprawdę można poznać tylko po tym, w jaki sposób wykonuje swoją prace.

 

* Dziękuję za rozmowę.

 

Monika Skarżyńska

 

mso-ascii-theme-font:minor-latin;mso-fareast-font-family:Calibri;mso-fareast-theme-font:
minor-latin;mso-hansi-theme-font:minor-latin;mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;mso-ansi-language:PL;mso-fareast-language:EN-US;
mso-bidi-language:AR-SA”>nowytydzień W LUBLINIE 2011